Pierwsze Panda-znania

Panda przy bramie!

 

 

Nie mogło być inaczej. Swoją przygodę z poznańską kuchnią zaczynam od samego serca miasta. Nie, wcale nie mówię o Starym Rynku, ani nawet o tętniącym obecnie życiem świątecznym jarmarku na Placu Wolności. Mam na myśli miejsce, od którego zaczęła się magia – Ostrów Tumski i rewitalizującą się dzielnicę, o jednoznacznej nazwie – Śródka.

Ledwie kilkaset pando-kroków  od pobliskiego przystanku tramwajowego zatrzymałam się na dłużej w urokliwym miejscu. Stary Most Rocha, któremu nadano nowe życie i kolory, ma w sobie coś przyciągającego. Coś co sprawia, że nawet pozornie przypadkowi przechodnie zwykle przystają na nim choćby na chwilę, by rzucić okiem na nurt rzeki, lub zadzierają głowę zastanawiając się pewnie, jak szaleni są ci, którzy podejmują się wędrówki po łuku.

Siadając na jednej z ławek, złapałam oddech. Nikt nie przeszkadzał małej Pandzie, machającej nogami w powietrzu i cieszącej się, być może ostatnimi cieplejszymi promieniami słońca grzejącymi w uszy. Barierki mostu pokrywają łańcuchy i kłódki o rozmaitych kształtach. Obietnice. Siedząc tak niemal zapomniałam o celu swojej podróży, jedzeniu!

Ale nie martwcie się, co się lekko odwlecze, temu Panda ostatecznie nie odpuści. Cóż, z pewnością nie w tak ważnej kwestii!

Idąc uliczką wiodącą w głąb dzielnicy nie można nie zauważyć zapraszających niemal z każdej strony szyldów restauracji i barów. Aż trudno wybrać, gdzie zatrzymać się na obiad. Postanawiam na pierwszy ogień rzucić popularną pierogarnię.

Ale wszystko po kolei. Najpierw jedzenie, a potem opowieść.

PandaJe, kamraci!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *